Deep Purple - Smoke On The Water (2024 remix)

Tomasz Kudelski

Kilka dni temu zespół Deep Purple rozpoczął marketingowe obchody 50-lecia… nie do końca wiadomo czego, kreując odpowiednią stronę www:deeppurple50.com oraz reklamując rocznicowe wydanie „Machine Head”, które ukaże się 29 marca prawie dokładnie w… 52. rocznicę wydania tej płyty.

Marketing zespołu nigdy nie był najwyższych lotów i zawsze jakoś zaprzepaszczał rocznicowe okazje, tak więc lepiej późno niż wcale. Choć wydaje się, że rzeczywistą przyczyną tego opóźnienia były spory o kasę w ramach różnych składów i zmiany w managemencie wywołane solidną defraudacją.

Gdybym miał wybierać, to oczywiście dużo bardziej interesuje mnie zapowiadany nowy studyjny album Deep Purple niż reedycje ich klasycznych wydawnictw. W dniu, w którym piszę te słowa przypada zresztą akurat dokładnie 50. rocznica wydania płyty „Burn”. Do jej sukcesu (jak i każdej kolejnej płyty Deep Purple) kluczowe znaczenie miał jednak wydany dwa lata wcześniej album „Machine Head” oraz jego koncertowa odsłona w postaci „Made In Japan”.

Warto jednak wiedzieć, że sukces „Machine Head” w USA przyszedł z ponad rocznym opóźnieniem, gdy na rynku amerykańskim ukazała się w maju 1973 r. singlowa wersja utworu „Smoke On The Water”. Popularność tego przeboju okazała się lokomotywą dla „Machine Head”, „Made In Japan” oraz „Who Do We Think We Are”, które zameldowały się równocześnie na wysokich pozycjach listy Billboardu, czyniąc w Ameryce z Deep Purple zespół z najwyższą sprzedażą płyt w 1973 roku. Jak wiadomo, trochę niespodziewany sukces za oceanem przyszedł w momencie, gdy współautorzy sukcesu Ian Gillan i Roger Glover byli praktycznie już poza zespołem, a ich następcy David Coverdale i Glenn Hughes wygrali automatycznie bilet do pieniędzy i sławy. W zasadzie po „Smoke On The Water” nic nie było już takie samo, a utwór do dzisiaj jest wizytówką, czy może nawet przekleństwem zespołu. Jak mówią, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Sam utwór powstał jako typowy wypełniacz nagrany na żądanie wytwórni, brakowało bowiem jeszcze kilku minut muzyki do wypełnienia regulaminowego czasu płyty i nikt z zespołu nie zakładał aż tak wielkiego późniejszego sukcesu.

O kulisach powstania utworu, czyli o koncercie Franka Zappy w kasynie w Montreux, pożarze i dymie unoszącym się nad wodami Jeziora Genewskiego napisano już po stokroć, więc pominę ten fragment historii.

Czy sukces komercyjny jest równoznaczny z artystycznym? Płyta „Machine Head” nie jest dla mnie tą najważniejszą, jednak niewątpliwie zwieńcza ona najważniejszy twórczo okres Deep Purple. Wszystko co zespół nagrał później było już zawsze odnoszone do tej płyty.

Porozmawiajmy chwilę o brzmieniu, ponieważ płyta „Machine Head” zawsze intrygowała mnie tym, jak bardzo odbiegała ona od koncertowego stylu i brzmienia zespołu. Patrząc z perspektywy czasu, tylko płyta „In Rock” oddawała w znacznym stopniu to, jak zespół brzmiał na żywo. Już kolejny album „Fireball” plasuje się brzmieniowo tak pomiędzy „In Rock”, a „Machine Head” i zawiera w sobie dużo instrumentalnej nieprzewidywalności.

Zaś „Machine Head” to już taki wycyzelowany album wyczynowy, rzekłbym zagrany perfekcyjnie i delikatnie, a zarazem tak trochę bezdusznie brzmiący, jakby muzycy obawiali się zagrać czy uderzyć głośniej (co może i w praktyce miało miejsce), biorąc pod uwagę, że finalnie nagrywali w zamkniętym na zimę hotelu, często zakłócając ciszę mieszkańcom i borykając się z wizytami policji. Z mojej perspektywy „Machine Head” to przede wszystkim kompozycja „Pictures Of Home”, która do repertuaru koncertowego Deep Purple weszła na stałe dopiero po opuszczeniu zespołu przez Blackmore’a w 1993 roku.

Nigdy nie byłem też zafascynowany samą kompozycją „Smoke On The Water”. Co nie znaczy, że z perspektywy zespołu trudno znaleźć utwór ważniejszy, ale bardzo łatwo wiele znacznie lepszych, które nigdy nie uzyskały popularności „Dymu na wodzie”.

Najciekawszym elementem zbliżającego się nowego wydania „Machine Head” ma być nowy remiks płyty, za który odpowiada nie kto inny, tylko syn Franka Zappy - Dweezil. Nie znam do końca przyczyn dlaczego akurat jemu powierzono tę zaszczytną funkcję (oczywiście pomijając nazwisko), nie jest bowiem znany jako osoba mająca renomę w branży restauracji brzmieniowej albumów będących kamieniami milowymi muzyki. Oczywiście jego nazwisko jest nierozwiązalnie, choć w istocie rzeczy przypadkowo, związane z zespołem Deep Purple, aczkolwiek złośliwie można by zauważyć, że gdy Deep Purple nagrywali „Smoke On The Water” w Grand Hotelu w Montreux, to Frank Zappa przebywał w tym czasie w szpitalu w Londynie.

Można znaleźć też inny muzyczny wątek. Otóż, Dweezil Zappa wraz z Ritchie Blackmore’em wzięli udział w nagraniu coveru „Smoke On The Water” na płytę Pata Boone’a „In The Metal Mood”. To świetny, choć trochę zapomniany album, na którym metalowe klasyki zostały podane w oldschoolowym bigbandowym stylu.

Oczywiście zabranie się za remiks kultowego albumu jest zajęciem trochę samobójczym, ponieważ cokolwiek nie zrobisz i tak kogoś śmiertelnie urazisz: jak pozostaniesz wierny oryginałowi, to zostaniesz oskarżony o brak inwencji, a jak coś, nie daj Boże, pozmieniasz, to oskarżą cię o szarganie świętości. Nielicznym jednak udaje się udanie połączyć ogień z wodą. Przekonał się o tym Roger Glover, który jest autorem jedynego, jak dotąd, remiksu pewnego albumu pochodzącego z 1997 roku. Ritchie Blackmore poczuł się urażony ‘dłubaniem’ w jego solówkach, choć, według mnie, w jego przypadku mogło to wynikać trochę z niedoinformowania, ponieważ zamknięty w sobie i wykluczony cyfrowo Blackmore o otaczającym go świecie wie tyle, ile przekażą mu jego żona z teściową.

OK, zatem fast forward do lutego 2024r. i oto na platformach cyfrowych można już posłuchać nowego miksu utworu „Smoke On The Water” autorstwa Dweezila Zappy. Czy sprostał on temu zadaniu?

Z jednej strony miał on nowy pomysł na to nagranie, postanowił inaczej rozłożyć akcenty, budując utwór, który zawiera jeden z najbardziej znanych gitarowych riffów wszech czasów, w oparciu o przesterowany bas Glovera oraz Hammondy Lorda. W refrenach dzięki pogłosom uzyskał całkiem ciekawy efekt wokalny. Na plus trzeba mu zaliczyć też całą końcówkę utworu - dodatkowe kilkadziesiąt sekund, których nie ma w oryginalnym miksie, chociaż słychać je już na remiksie Rogera Glovera. Przy czym, o ile Glover po prostu wypuścił wyciszone ścieżki do końca, nie ingerując w nie specjalnie, to Zappa zbudował na nich fajny psychodeliczny klimat spotęgowany wokalizami i wrzaskami Gillana: „burn!”. Czy to przypadek? Nie sądzę. Wiadomo zresztą, że nikt nie wrzeszczał w 1971 roku tak, jak Ian Gillan…

Nowy miks brzmi trochę bardziej koncertowo i drapieżnie, nie jest taki sterylny jak oryginał. Ale nie wszystko jest jednak w porządku, ponieważ nowy remiks zrobił coś bardzo niedobrego z brzmieniem perkusji Iana Paice’a, która brzmi nienaturalnie (jakby przepuszczona przez dziwny modulator czy pogłos), a jednocześnie została ona cofnięta, tak że przy wyeksponowanym basie sekcja rytmiczna nie gra razem – jakby Paice plumkał gdzieś coś z drugiego pokoju. Brzmi to niefajnie i powoduje, że trudno nowe dzieło Dweezila Zappy uznać za sukces.

Oczywiście nowe wydanie „Machine Head” będzie zawierać też nowy remaster oryginalnego miksu Martina Bircha, miks kwadrofoniczny z 1974 roku oraz dwa koncerty Deep Purple, w tym premierowy występ z Montreux z 1971 roku (co ciekawe dotychczas mało znany nawet na rynku bootlegów), ale pochodzący z okresu sprzed płyty „Machine Head” i tylko miejsce koncertu łączy się tematycznie z tym słynnym albumem.

Dodatkowo 1 marca br. swoją premierę będzie miał animowany wideoklip do „Smoke On The Water” opowiadający oczywiście historię powstania utworu. Tak więc ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!