Midas Fall - Cold Waves Divide Us

Maciej Niemczak

Pamiętacie historię Midasa? To ten od złotego dotyku i oślich uszu. Nie będę jednak teraz opisywał mitów greckich, a zajmę się muzyką. Choć ta druga legenda jest niejako powiązana tematycznie, bowiem opowiada historię współzawodnictwa pomiędzy bogiem Apollo, a Panem w grze na lirze i fletni. I Midas był tam jurorem. Dobrze, że w dzisiejszych czasach niezadowoleni artyści nie mszczą się na krytycznych słuchaczach przyprawianiem im oślich uszu, bo po ulicach chodziłoby wielu kłapouchych. Mnie przynajmniej to nie grozi, bo jeśli biorę się za jakąś recenzję, to tylko za takie albumy, które zostawiają w mojej pamięci wyłącznie pozytywne wrażenia. I właśnie dzisiaj przybliżę Wam taką płytę.

Skąd się wzięła nazwa Midas Fall - tego nie wiem, ale faktem jest, że czego się panie Elizabeth Heaton (śpiew, gitara, instrumenty smyczkowe, syntezatory, pianino, perkusja) i Rowan Burn (gitara, syntezatory, pianino, perkusja) nie tkną, to zamieniają to w złote nuty. Ten szkocki duet został założony w 2008 roku, by po dwóch latach zadebiutować albumem ''Eleven. Return And Revert''. Później ukazały się jeszcze ''Wilderness'' (2013), ''The Menagerie Inside'' (2015) i bardzo ciepło przyjęty ''Evaporate'' (2018). Po niewątpliwym sukcesie, urocze panie jednak zamilkły na długi czas i większość sympatyków Upadku Midasa myślała, że to już koniec. Aż tu w listopadzie ubiegłego roku ukazało się video z tytułowym utworem płyty, promujące ich najnowsze wydawnictwo. Byłem tak zauroczony tym nagraniem, że te cztery miesiące oczekiwania na premierę albumu wydawały się być wiecznością. No, ale w końcu jest!!! I od razu nowy album przysporzył mi cudownych doznań trwających dokładnie 47 minut i 13 sekund.

''Cold Waves Divide Us Music'' to cudowna płyta, dzięki której słuchacz przez ponad trzy kwadranse odrywa się od rzeczywistości, lewitując w przestrzeni pastelowych tonów. Płynna i poruszająca, pozostanie z Tobą na długo po tym jak echo jej ostatniego akordu już dawno wygaśnie. Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić ''wygładzony'' i delikatny Alcest, który nagrał utwory z Kate Bush? Tak to mniej więcej wygląda na tym wydawnictwie. Ten wyjątkowej urody album jest niesamowitym doświadczeniem od początku do końca, bez jednego słabego momentu czy fałszywej nuty. Zatracasz się w tej muzyce i nie zechcesz przestać jej słuchać. Naginając gatunki w kruchą asertywność, Midas Fall maluje porywający anielski pejzaż, który kipi słodkimi barwami. Migoczące postrockowe miraże płynnie mieszają się z elementami synth-wave oraz delikatnie przeplatają z mroczną gotycką melancholią. Jest to muzyka, która potrafi jednocześnie porywać i zadziwiać. Jeśli nie szkoda Ci oczu i poświęcisz kilka minut swojego życia, chętnie wyjaśnię dlaczego ta muzyka jest taka niezwykła i poruszająca.

W stosunku do poprzedniego krążka Midas Fall nastąpiła jedna, ale jakże istotna zmiana - do duetu dokoptowano Michaela Hamiltona grającego na basie, co zaowocowało odrobinę ''cięższymi'' tonami, ale bez rezygnacji z podstawowego brzmienia zespołu .

Album otwiera "In the Morning We'll Be Someone Else" - uroczo eteryczny wstęp z wszelkiego rodzaju dźwiękami, jakby budzącymi się lub powstającymi z bezczynności, z nieco sennym wokalem i rodzajem niesamowitego poczucia oczekiwania. Stopniowo nabiera rozpędu, rozkwitając z fascynującego pejzażu dźwiękowego elektroniki w dramatyczne postrockowe crescendo smyczków i gitarową ścianę dźwięku. Głos Elizabeth Heaton brzmi nieziemsko pięknie, jakbyśmy słyszeli anioła, który zstąpił na Ziemię.

Plemienne uderzenie w bębny wprowadza nas w "I Am Wrong", który lirycznie opowiada o poczuciu uwięzienia w relacji z kimś, przy kim nigdy nie czujesz się wystarczająco dobry, jesteś ciągle krytykowany i masz wrażenie, że wciąż ulegasz tej osobie. Są tu szybujące, głębokie, rezonujące elektroniczne dźwięki syntezatora z wokalami, które są lekko introspektywne, z dość dużą dawką nostalgii. Utwór jest zdecydowanie bardziej rytmiczny od otwierającego to wydawnictwo, z powtarzającym się motywem gitarowym przechodzącym w spokojniejszą frazę, w której Liz wielokrotnie intonuje "I am wrong", by na koniec, przy akompaniamencie wybuchających instrumentów, wykrzyczeć swój ból.

Sól jako minerał jest używana w różnych rytuałach i ceremoniach, tak religijnych, jak i świeckich. Symbolizuje uzdrowienie, radę, niezniszczalność, nieśmiertelność, trwałość, siłę witalną, cnotę, oczyszczenie, rozum, mądrość, dowcip, elegancję, prostotę, gościnność, lojalność, przymierze, przyjaźń, jałowość, gorycz i zniszczenie. Utwór ''Salt'' jest trochę rytualny i na pewno mocno uduchowiony. Daje trochę wytchnienia dzięki swojemu delikatnemu otwarciu, po czym tempo i moc rosną aż docieramy do oazy cicho brzęczących gitar i posępnych smyczków. Przepełniony żalem spokój trwa jeszcze przez chwilę, ale finał powraca we wznoszącej się ścianie dźwięku.

Kołyszący i niezwykle zwiewny, naładowany smyczkami i klawiszami fortepianu utwór miłosny ''In This Avalanche'' jest promykiem słońca na tym czasami ponurym albumie. Masz wrażenie, że wchodzisz na kwiecistą polanę po przejściu przez ciemny las. Elizabeth zakochanym głosem wyśpiewuje: ''Ten świat mnie przygniata, ale wiem, że jesteś ze mną; leżymy obok siebie...”. Cudowna, oszałamiająco hipnotyzująca, poruszająca i refleksyjna to kompozycja, która urzeka swoim pięknem od oczatu do samego końca.

''Point of Shrinking Return'' to jedyny instrumentalny utwór na płycie. Wybucha pasażami muskularnego synth rocka wzmocnionego przez dudniące bębny i brzęczący bas. W połowie utworu pojawia się niesamowita wiolonczela, nadająca kompozycji wręcz epickiego charakteru.

W "Monsters" zespół pokazuje swoją bardziej kontemplacyjną stronę z eterycznym intro ustępującym miejsca cudownie synkopowanym gitarom i perkusji. Powolne tempo utworu wspaniale współgra ze słodkim i delikatnym głosem Elizabeth. Wokalistka i autorka tekstu mówi: "Potwory, o których śpiewam w tej piosence, to natrętne, pełne niepokoju myśli, które od czasu do czasu postanawiają podnieść swoje brzydkie głowy, zwłaszcza, gdy najmniej się tego spodziewasz, tylko po to, by przypomnieć ci, że tak naprawdę nigdy nie masz pełnej kontroli. Jest w tej piosence poczucie porażki i uległości, zestawione z ideą, że sam akt pisania słów i muzyki może być jakimś rozwiązaniem".

Ospałą melodię kontynuujemy w "Atrophy". Liz kolejny raz porywa nas swoim anielskim głosem. Instrumenty są zdecydowanie w tle. Atrofia to stopniowy spadek skuteczności lub wigoru z powodu niedostatecznego wykorzystania lub zaniedbania, a w interpretacji Midas Fall ma melancholijne uczucie smutku, żalu lub udręki, jakby coś, może czas, związek lub osoba zanikała lub odchodziła.

Tytułowy utwór jest najdłuższy i chyba najbardziej przebojowy. Zaczyna się od delikatnie oscylującego podkładu klawiszowego, a głos wokalistki pikuje gdzieś wysoko w przestworzach. Perkusja i gitary osiągają zenit w połowie utworu, przekształcając się w melodycznie rytmiczny temat, nad którym śpiew Liz nadal unosi się z wdziękiem i gracją. Mamy tu do czynienia ze stylistyczną mieszanką, z wyraźnie wyczuwalnym popowym akcentem.

"Little Wooden Box" zaczyna się łagodnie i stopniowo narasta, na końcu eksplodując mocnym bitem perkusji i ostrym riffem gitary. Czujesz jakbyś był świadkiem powstania supernowy, a wszystko to otulone jest ciepłym głosem Elizabeth Heaton.

I w ten sposób dochodzimy do ostatniego utworu na albumie . ''Mute'' to imponujące zamknięcie tego wydawnictwa, charakterystyczne dla wielowarstwowego podejścia, które skupia się na atmosferze i pejzażach dźwiękowych, a nie na słodkich melodiach. Dostojne perkusja i bas, subtelna gitara oraz majestatyczny wokal prowadzą nas do nieuchronnego, acz zaskakująco nagłego końca.

Zakochałem się w tym albumie. Warto było czekać sześć lat, by usłyszeć Midas Fall w nowej, rozszerzonej formule. Cała trójka muzyków pokazuje swój nieprzeciętny talent doskonale poruszając się po ambientowo-gotyckich klimatach post rocka. Album ''Cold Waves Divide Us'' to wspaniała muzyczna podróż pełna niesamowitych wrażeń. Trio umiejętnie prezentuje emocje w pięknych ramach dźwiękowych, prowadząc nas z wdziękiem i kontrolowaną mocą od delikatnych tonów po te bardziej ostre, od jasności po mrok, od uśmiechu po melancholię...

To niezwykle eteryczna płyta, która głęboko zapadła mi w pamięć i którą wszystkim szczerze polecam.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!