Gabriel, Peter - i/o

Przemysław Stochmal

Oto i jest, „I/O” - najnowsze premierowe dzieło Petera Gabriela. I chyba nie sposób byłoby dziś znaleźć recenzenta, który nie wytknąłby Artyście, jak wiele lat niecierpliwego wyczekiwania zafundował on swoim sympatykom. Ba, temat ponad dwudziestoletniej zwłoki Gabriela z publikacją premierowego materiału dodawał łyżkę dziegciu niejednej pochlebnej recenzji projektów proponowanych przezeń „po drodze” do punktu, w którym znaleźliśmy się dzisiaj. Tymczasem ten błyskotliwy, od zawsze uwielbiający intelektualną grę z odbiorcą Artysta od początku roku jął niejako odciągać uwagę od rozważań nad zdającym się nie mieć końca okresem wyczekiwania, skrócił ten dystans na osi czasu i podjął próbę wciągnięcia w nowe wyzwanie, które dziś brzmi tak: jak przyswoić, zrozumieć i pokochać płytę, którą porcjowano co miesiąc przez cały rok?

Przyznam, że publikowanie przy każdej pełni księżyca nowego utworu to idea tyleż stylowa, co kłopotliwa. Koncept „dobrej nowiny” prezentowanej cyklicznie według faz księżycowych sięga zapowiedzi płyty „Up”, a seryjna publikacja pojedynczych utworów przeznaczonych na wydawniczy zestaw miała już po części zastosowanie w przypadku płyty z coverami „And I’ll Scratch Yours”, tym razem jednak Gabriel posunął się znacznie dalej. Na tyle daleko, że można było stracić rozeznanie – czy rzeczywiście oczekiwać pełnego albumu, czy też podążający z duchem czasu Artysta, postawiwszy na powracającą ideę singla/piosenki nie pozostawi nas z zestawem regulowanej księżycowym rytmem playlisty odsłaniającej jego rzekome dziesiątki trzymanych w szufladzie pojedynczych utworów. Jako że Peter Gabriel to twórca nie w ciemię bity, świadomy metryki publiczności odwiedzającej jego muzyczne spektakle, tę swoistą grę w ciemno przerwał w końcu pomnikowym gestem. Składająca się z dwunastu piosenek płyta „I/O” trafiła w spragnione ręce fanów fenomenu Gabriela, którzy po tygodniu zapewnili jej pierwsze miejsce na brytyjskiej liście sprzedaży – wynik, który udało się osiągnąć wcześniej dwukrotnie, z longplayami „Peter Gabriel III” i „So”.

Niewątpliwy sukces otwarcia nadal jednak nie zmienia pytania o spójność, łatwość odbioru, ba – może nawet o sens zaprezentowania utworów w albumowej formie. Czy da się zaakceptować jako elementy jednej całości odsłuchany dziesiątki razy, opublikowany z początkiem stycznia „Panopticom” z najkrócej dostępnym „Live And Let Live”, bez wrażenia obcowania z przypadkowym albumem składankowym, swoistą „plejką” wciśniętą dla niepoznaki w format płyty? Nawet jeśli zabrzmi to jako zaklęcie albo credo naiwnego wyznawcy, to odpowiedź na to pytanie nie może być inna: owszem, da się i jako całość, jako album zestaw ten brzmi lepiej, pełniej, mocniej. Gabriel ukończył dzieło niezwykle udane, równe i wspaniale dopracowane.

Złośliwi w tym miejscu z pewnością zwróciliby uwagę, że nietrudno o dopracowaną płytę, skoro zalążki najstarszych kompozycji sięgają… 1995 roku, niemniej siłą „I/O” jest to, że jej zawartość nie tchnie w żadnym stopniu przekombinowaniem, przeszlifowaniem, zwłaszcza że podejmowane przez Gabriela tematy wielokrotnie opierają się o eksponowaną tu i teraz refleksję nad własną śmiertelnością, której pewna spontaniczna poetyckość z muzyką układaną latami koresponduje nad wyraz dobrze. Co więcej, wyraźny szlif kompozycji, wyrażający się przede wszystkim w niezwykle bogatych aranżacjach (co zresztą nie powinno być niespodzianką) ani na chwilę nie sprawia wrażenia manieryczności – Gabriel w latach pokus nad układaniem ostatecznych wersji kompozycji nie przekroczył pewnej granicy decorum.

To jednak nie płyta z gatunku „akuratnych”, bo i sam Artysta nigdy taki nie był. Kompozycje wypełniające album są znakomitym świadectwem, jak się po latach niepewności okazuje – wciąż bujnego artystycznego wigoru siedemdziesięciotrzyletniego twórcy. Gabriel, który, jak sam kiedyś określił, bardzo łatwo wpada w nastrojową materię, czego odzwierciedleniem od lat było jego upodobanie to fortepianu i orkiestracji jako sposobu na piosenkę, tutaj wrócił do różnicowania nastrojów - tak odważnego i wyraźnego, jakie ostatnio przydarzyło mu się wraz z albumem „Us”. „I/O” to Gabrielowski róg obfitości, kolorowy i pełen atrakcji. Jako album stworzony przez Artystę spoglądającego na świat i własne życie z właściwym dystansem, wydaje się być wręcz pewną przekrojową ekspedycją poprzez bodźce inspirujące jego artystyczne ruchy, choć przyznać trzeba, że w tym pieczołowicie zbalansowanym konglomeracie zaskakuje właściwie niemal zupełna nieobecność akcentów wprost czerpanych z tak kluczowo cytowanej latami przez Gabriela tak zwanej „muzyki świata”.

Nie ulega wątpliwości, że z czysto muzycznego punktu widzenia „I/O” ma ogromne szanse spełniać oczekiwania pokładane w płycie wyczekiwanej przez z górą dwie dekady. Błyskotliwe kompozycje, wciąż nośne melodie, fantazyjne aranżacje, znakomite zasługi wykonawcze rzeszy nowych, ale przede wszystkim kilku wieloletnich współpracowników Gabriela (tak, są tu i Tony Levin, i Manu Katché, i David Rhodes, a nawet Brian Eno) – jest to jednak część „nowego Gabriela” jako pewnego kulturalnego zjawiska. Atrakcje, do których odkrywania prowokuje Artysta, sprawiają, że „I/O” to kolejne dzieło twórcy obdarzonego wrażliwością wykraczającą poza samą sferę muzyki. Począwszy od wciągającego odbiorcę konceptu „księżycowej sagi” Gabriel stworzył coś więcej, niż tradycyjny zestaw piosenek angażujących tylko część zmysłów i wycinek wrażliwości. Niemal wszystkie kompozycje z albumu pojawiały się na przepięknych audiowizualnych spektaklach, zapoczątkowanych majowym krakowskim show, każda z osobna otrzymała fantastyczną multimedialno-teatralną oprawę. Również i w opakowaniu albumu, wzorem wspomnianej płyty „Us”, wszystkie utwory skojarzono z reprodukcjami dzieł rozmaitych artystów plastyków. Na specjalne podkreślenie zasługuje też będące swoistym trademarkiem tej płyty przygotowanie jej w podstawowych dwóch wariantach miksów, które sam Artysta podsumował w następujący sposób – Marka „Spike’a” Stenta odpowiedzialnego za tzw. „Bright-Side Mix” określił malarzem składającym obrazy z dźwięków, a Tchada Blake’a („Dark-Side Mix”) rzeźbiarzem tworzącym za pomocą dźwięków i ich dramaturgii. Wiele do odkrycia, chciałoby się podsumować.

Wszelkie zachęty i przynęty, którymi kusił i stymulował przez cały rok Peter Gabriel nie mogą zamglić wrażenia, jakie sama w sobie muzyka zawarta na „I/O” pozostawia. To materiał nacechowany dojrzałą, ale wciąż niepozbawioną animuszu i satysfakcjonującą muzykalnością. To płyta mądra, wielowymiarowa, stworzona z wyraźną pieczołowitością, z której efektów przeziera nie ból trudów tworzenia, ale blask wielkiego artystycznego serca, który tak wielu z nas ukochało.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!